W młodości uczymy się zwykle cenić, kultywować i dostrzegać w sobie tylko jeden człon każdej pary tych przeciwieństw. Jest to jednak rozwiązanie połowiczne i pozorne. Marny tu bowiem do czynienia z przeciwieństwami, których nie da się zwykle od siebie oddzielić i które trzeba się nauczyć godzić w sposób możliwie konstruktywny. Najlepiej to wyjaśnić na przykładzie opozycji TWÓRCZOŚĆ — DESTRUKCJA. Stosunkowo łatwo przychodzi każdemu uznać, że np. w nauce czy sztuce pewne wartości powstają dzięki odrzuceniu, „zniszczeniu” wartości innych. Znacznie natomiast trudniej pogodzić się przeciętnemu członkowi rodziny z tym, że współżyjąc z bliskimi i troszcząc się o nich, nawet przy najlepszej woli działa też na nich pod jakimś względem destruktywnie. Oto np. kochający, ale władczy, a nieraz i despotyczny ojciec, twórca dobrobytu rodziny, boleśnie ogranicza autonomię i indywidualne aspiracje dzieci, narzucając im swą wclę, ideały, zainteresowania. Lecz wyrazi on zdumienie, gniew i brak zrozumienia, gdy mu to wytknąć. Podobnie żona, która zwycięsko wzięła męża pod pantofel, jest przekonana, iż dzięki temu rodzina znalazła się pod najmądrzejszym i błogosławionym kierownictwem. Nie wie jednak i nie chce przyjąć do wiadomości, że (jak była o tym mowa w rozdziale poprzednim) niszcząc autorytet ojca odbiera synom ważny wzór osobowy, potrzebny im do prawidłowej socjalizacji, córkom zaś gotuje los heter lub przynajmniej pretendentek do tej roli. Życie człowieka je:t uwikłane w podobne dylematy i nie ma od nich ucieczki.